Bezsenna noc cz.2
Stała na jednym z tarasów najbardziej wysuniętego talanu. Patrzyła w ślad za odjeżdżającym
mężczyzną. Zrozumiała że te pół roku które chciała tu przebyć będą bardzo dużą próbą jej charakteru.
Oto stała tu w pięknym lesie otoczona elfami, a jednak jej serce umykało za człowiekiem.
Wiedziała zanim odjechał że się zakochała jednak nie sądziła że będzie tak bardzo odczuwała jego
stratę i to już po 15 minutach od jego odjazdu. Będzie musiała jakoś ten czas sobie zapełnić aby nie
myśleć o nim i miała nadzieję że Gandariela jej jakoś w tym pomoże.
******
Dni mijały powoli, a każdy następny przypominał poprzedni. Pani Gandarieli nie było w Lorien
wiec pozostawało jej tylko czekanie i zwiedzanie talanów, a trzeba było przyznać że trochę ich tu było.
Każdy niepodobny do drugiego, inny kolor wystroju, balustrady kwiaty. Wszystko to wyglądało
tak magicznie jakby czas się tu zatrzymał. Jedynie te widoki nie pozwalały jej pogrążyć się
do końca. Przypominały małe zameczki ukryte pomiędzy drzewami w kolorowych liściach.
Każdy miał swoje tajemnice i skrywane sekretne przejścia.
Szła tak już przez połowę dnia po Lorien i ciągle nie mogła nacieszyć się widokiem. Dotarła
do jednego z wysuniętych na zachód talanów. Wyglądał w porównaniu do innych bardzo skromnie
i przeciętnie. jedynie co go całkowicie różniło od innych to nieprzebrane ilości kwiatów u stóp drzewa.
Było ich tak wiele że nawet trudno było rozpoznać niektóre z nich, a ich kolory rozświetlały się
w blasku słońca. Zaciekawiona przystanęła na dużej przy talanie. Bardzo chciała się dowiedzieć
kto też zajmuje tak zadziwiający talan. Wiedziała że jest gościem i nie przystoi zaglądać do obcego
domu jednak coś ją bardzo ciągnęło w stronę schodów. Gdy postawiła stopę na pierwszym z nich
drzwi u samej góry cichutko zaskrzypiały i otwarły się z dość dużym impetem.
-.....tak też myślę ale dla większego spokoju dajmy sobie może trochę ....... bo podobno do Pani
Gandarieli miała przyjechać ważna osoba..........a ja mam się podobno nią zająć. Mam tylko.......-
słowa tłumił cichy wiatr bawiący się w konarach drzew. Widziała tylko plecy jednego z mężczyzn,
zaś drugi pozostawał ukryty w drzwiach. Jego głos jednak był bardzo dziwny. Raz bardzo władczy,
innym zaś, niczym delikatne ręce kochanka. Chciała się przekonać kto to jest jednak doszła do wniosku,
że dzisiejszy dzień i tak obfitował w wiele atrakcji i pora udać się do talanu który jej przydzielono.
Wracała tą sama drogą która tu przybyła inaczej była pewna że by się zgubiła. Stąpała delikatnie
po soczystej trawie która uginała się pod jej stopami. Ptaki gdzieś w oddali śpiewały swoje pieśni
a ona rozkoszowała się tą chwilą.
W pewnej chwili bardzo szybko i równie cicho minął ją wysoki elf. Nie zatrzymał się przy niej ani
nie spoglądnął w jej stronę. Zachował się tak jakby jej tam nie było. Niemniej jednak zdążyła zauważyć
delikatnie zaciśnięte usta, mocno zarysowane kości policzkowe i długie prawie złote włosy sięgające
do pasa. Wyglądał prawie jak anioł tyle że na plecach przełożony miał duży cisowy łuk z ornamętami.
Potrząsnęła głową, przymknęła na chwilę oczy a gdy je otworzyła juz nikogo nie widziała. Zaczęła się
zastanawiać czy aby jej się to nie przywidziało jednak jej przemyślenia przerwała młodziutka elfka
która jakby spod ziemi się wyłoniła i stanęła przed nią.
- Witaj Pani. Nazywam się Lilithin i przysłała mnie Pani Gandariela z prośbą abym Cię do niej zaprowadziła.
Jeśli masz jakieś pytania z chęcią na nie odpowiem.
Arwena spojrzała na nią bardziej badawczo. Wyglądała bardzo niewinnie i tak delikatnie, jej uśmiech sprawiał
że wszytko w koło jaśniało własnym blaskiem. Jej skóra była trochę ciemniejsza jednak nadal dominował
kolor kości słoniowej. Włosy czarne spływały na jej smukłe, odsłonięte przez suknie ramiona podkreślając
jeszcze bardziej urokliwy kolor jej skóry. Była bardzo pociągająca i tajemnicza ze swoim delikatnym uśmiechem
i chęcią niesienia pomocy.
- Dziękuję Lilithin jestem Arwena i zanim ruszymy mam tylko jedno pytanie.
- Oczywiście ma nadzieję że będę w stanie udzielić Ci wyczerpującej odpowiedzi.
Jej uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny i Arwena aż poczuła się bardzo dziwnie i dość niepewnie.
- Chcę tylko zapytać czyj to talan?
Twarz Lilithin na chwile zmarszczył grymas jednak po chwili znowu uśmiechała się do Arweny.
- Cóż bardziej "nieodpowiedniego" talanu już wybrać nie mogłaś. Tutaj mieszka dowódca
straży i mogę powiedzieć że na pewno nie jest dla Ciebie. Już wiele elfek próbowało go zdobyć jednak on
widzi tyko mężczyzn. Tak więc z jego strony nic Ci nie grozi.
- Mam taką nadzieję. Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź a teraz chodźmy do Pani Gandarieli wszak
nie możemy pozwolić aby na nas czekała.
****
- Witaj Arweno mam nadzieję że pomimo mojej nieobecności zostałaś przyjęta z należytym szacunkiem.
Mniemam że talan Ci się podoba i nie brakuje Ci żadnych wygód. Co prawda Lorien to nie to samo
co Twój rodziny dom jednak witam Cię serdecznie i życzę udanego pobytu.
- Dziękuję Pani. Jestem bardzo wdzięczna za okazaną mi gościnność i że zechciano mnie tu przyjąć.
Chciałabym być pomocna w czasie mojego pobytu i odpłacić się jakoś za gościnność.
- Ależ Arweno, moja droga nawet tak nie mów ani nie myśl. Jesteś tu gościem i nie musisz niczego odpracowywać.
Czuj się jak u siebie i proś o co zechcesz. Do dyspozycji daję Ci moją zaufaną elfkę którą już na pewno
poznałaś - Lilithin, a do opieki nad Twoimi wyprawami jeśli oczywiście będziesz miała na nie ochotę przydzielam
Ci najwybitniejszego łucznika i zarazem strażnika naszych granic. Poznasz go niedługo jak tylko dotrze
tutaj. Z każdym problemem możesz zwracać się bezpośrednio do mnie lub Lilithin. Myślę że to juz wszystko co
musisz wiedzieć na dzień dzisiejszy. Wieczorem zapraszamy na wspólna wieczerze. I naprawdę cieszę
się że do nas przyjechałaś.
Gandariela obdarzyła Arwene promiennym uśmiechem i zniknęła za koronami drzew u zwieńczenia wysokich schodów.
Arwena stała wpatrzona w znikającą poświatę słońca wśród drzew. Wraz z nastaniem zmierzchu wśród koron drzew
rozświetlały się tysiące malutkich światełek niczym wielki rój przelatujących świetlików. Widok był tak cudny
że można było stać i patrzeć godzinami.
- Arweno musimy iść jeśli zechcesz odświeżyć się przed wieczerzą.
Słowa te docierały do niej bardzo powoli gdzieś za mgły utworzonej przez urokliwy obraz miejsca. Jednak powoli
odzyskiwała świadomość tego gdzie się znajduje.
- Dobrze juz idę, dziękuję Lilithin.
****
Wśród zabranych sukni znalazła jedna która podkreślała jej obecny nastrój. Miała kolor nieba przy zachodzie
słońca, odcień szarości niczym wczesno wieczorna mgła. Wglądała w niej dostojnie i elegancko jednak przy tym
bardzo skromnie. Włosy upięła warkoczami a część pozostawiła rozpuszczonych. Na stopy wdziała sandały.
Lilithin przyszła po nią dokładnie wtedy gdy Arwena kończyła przygotowania do wyjścia.
Opuściły talan i udały się na wieczerze. To miał być jej pierwszy wspólny posiłek razem z Gandarielą
i większą grupą elfów. Od momentu przybycia wszystkie posiłki jadła w samotności i stęskniła się już
za większym gronem biesiadników.
Polana na której przygotowano posiłek znajdowała się we wschodniej części Lorien. Otoczona była wysokimi
drzewami które u samej góry rozkładały swoje gałęzie tak aby jak najwięcej poświaty księżyca docierało
na jej dno. Pośrodku stał długi stół przybrany niezliczoną ilością świeczników i kwiatów. Każdy wolny kawałek
stołu zastawiony był najróżniejszym jedzeniem i piciem. Wszystko wyglądało tak niesamowicie. Elfy siedziały
wokoło czekając na głównego gospodarza rozmawiając cicho a niektórzy nawet śpiewali.
Przy zwieńczeniu stołu po prawej stronie przy wolnym miejscu pozostawionym jak sadziła dla Gandarieli siedział
on - ten sam elf który mijał ją tego popołudnia. Teraz mogła mu się przyjrzeć dokładniej. Kości policzkowe które
tak pięknie uwydatniały jego twarz były także swoistym podkreśleniem jego wyrazistych oczu. Usta delikatnie
zaciśnięte, włosy rozpuszczone. Gdy podchodziła do stołu aby zająć swoje miejsce podniósł oczy i spojrzał
na nią. Ten moment wydał się wiecznością. Czuła że nogi się pod nią powoli uginają, a policzki zaczynają
się rumienić. Zajęła miejsce nie przestając patrzeć w jego oczy. W tej krótkiej chwili nie mogła wyczytać nic
z jego oczu jedynie nutę jakiejś pogardy i zupełnego braku zainteresowanie chyba że z przymusu.
Powoli zaczynała się domyślać kto też miał jej towarzyszyć w dalszych wyprawach.
Wieczór upływał bardzo miło i radośnie. Gandariela zabawiała wszystkich swoimi opowiadaniami, przerywanymi
niekiedy cichymi dźwiękami harfy. W tej atmosferze zupełnie nie czuło się upływu czasu ani też tego ile się
przy okazji wypiło. To było całkiem inne przeżycie niż jakiekolwiek z dotychczas odbytych wieczerz.
Koło północy Arwena odniosła juz wrażenie że robi się coraz bardziej senna i postanowiła opuścić rozbawione
zgromadzenie. Gandariela opuściła ich już jakiś czas temu tak więc i ona też powinna udać się na spoczynek.
Chciała jutro zwiedzić odrobinę okolic i wiedziała że nie będzie się mogła wylegiwać do późnych godzin prze-
dpołudniowych. Pożegnała się z Lilithin namawiając ją aby została i nie fatygowała się z odprowadzaniem jej
do talanu. Zapewniała ją że sama na pewno znajdzie drogę powrotną.
Szła powoli podziwiając każde załamanie światła na trawie, cichy dźwięk wydawany przez liście poruszane przez
wiatr. Czuła się swobodnie i lekko zupełnie tak jakby nikt wokół inny nie istniał, tak jakby cały las był jej.
Chciała wykrzyczeć swoją radość bo cieszyła się tak pierwszy raz odkąd rozstała się z Aragornem.
- To nie pora na samotne spacerowanie po lesie lepiej wrócić do talanu i to szybko.
Stanęła gwałtownie na dźwięk głosu który nagle przerwał ciszę. Odwróciła się i ujrzała jego. Cały wieczór
siedzieli naprzeciw siebie jednak nie zamienili ani słowa.
- Myślę że to moja sprawa kiedy spaceruje i gdzie.
Postanowiła nie dać się tak łatwo i utrzeć nieco nosa temu zadufanemu strażnikowi.
- A ja jednak byłbym za tym abyś udała się do siebie. Co prawda granice są dobrze strzeżone jednak
nigdy nic nie wiadomo.
Dreszcz ogarnął jej ciało. Nagle poczuła się jakoś nieswojo gdy patrzył tak na nią swoimi dużymi brązowymi oczyma.
- Pójdę kiedy zechcę zresztą nie będę się słuchała jakiegoś tam strażnika.
Widziała jak gniew w nim narastał, a jeszcze większy gdy zniżyła go specjalnie do poziomu zwykłego strażnika.
- Rozumiem że zawsze jesteś tak uparta i arogancka. Dla Twojej wiadomości jestem Haldir dowódca straży.
Proszę zapamiętaj to jeśli mamy razem wyjeżdżać gdzieś dalej jeśli oczywiście zechcesz.
- Dobrze będę się starała zapamiętać. jestem Arwena jeśli byś jeszcze nie wiedział. Tak więc skoro tu
tak niebezpiecznie to może odprowadzisz mnie na miejsce??
****
Szli w milczeniu obok siebie choć wyglądało to tak jakby wyruszali na pogrzeb. Arwena nie miała zamiaru
rozpoczynać rozmowy zwłaszcza po tak niemiłym początku. Chciała jak najbardziej mu dokuczyć i ani myślała
spuścić z tonu. Oczywiście liczyła się z tym że nie będzie im później łatwo wyjeżdżać gdzieś poza granice
ale miała swoje zasady.
- Cały czas będziemy się do siebie nie odzywali?? Przecież to trochę śmieszne. Rozumiem że mamy odmienne
zdanie i charaktery no ale to już lekka przesada.
- To nie moja wina nie ja zaczęłam więc i nie mam zamiaru kończyć.
- Dobrze jak chcesz choć nie jest to najlepsze rozwiązanie. Możemy zawsze podróżować w milczeniu, a ważniejsze
sprawy będziemy załatwiać przez Lilithin.
- Niech tak będzie mi to bardzo odpowiada.
- Wiec zostaje uzgodnione. Tutaj się już rozstaniemy bo jesteś u siebie. Pierwszy raz i ostatni mówię dobranoc.
W następnej chwili nie czekając na reakcję Arweweny odwrócił się i poszedł w stronę z której właśnie przyszli.
Stała odrobinę zdezorientowana bo nie sądziła że wydarzenia tak się potoczą. Owszem chciała odrobinę
dopiec Haldirowi ale nie aż do tego stopnia aby mieli się do siebie nie odzywać. Cóż w życiu popełniła wiele
błędów a to był jeden z nich. Miała nadzieję że sen pozwoli jej zapomnieć.
Śniła o górach i pięknej polanie na której stały dwa konie. Pod wysokim drzewem rozpalone było ognisko,
a ona siedziała obok. Druga osoba zapewne miała zaraz do niej dołączyć bo właśnie pobliskie gałęzie drzew
poruszyły się lekko.
****
Dni mijały jedne szybko jedne wolniej. Poznawała zwyczaje panujące w Lorien i jego mieszkańców. Chodziła
czasem na treningi łuczników choć tak aby Haldir jej nie zauważył. Byli już trzy razy na wyprawie jednej nawet
dwudniowej, jednak ani razu się do siebie nie odezwali. Wszystkie terminy ustalała Lilithin pomimo trochę negatywnego
nastawienia. Ciągle pytała dlaczego tak się zachowują i czy nie mogą się jakoś porozumieć. Jednak Arwena wiedziała
że musiało by się coś poważnego stać aby mieli się do siebie odezwać. Ona i tak nie zawracała sobie zbytnio głowy
całą tą zaistniałą sytuacją. Było jak było i mówi się trudno.
Czasami myślami i tak była daleko, przy tej polanie ze snu i oczekiwaniu na pojawienie się drugiej osoby. Była pewna
że to Aragorn. ostatnio dużo o nim myślała choć odrobinę mniej niż jak odjeżdżał. Zastanawiała się czasem
co też teraz może robić lub gdzie się znajduje. Wiedziała że miał się udać do Mrocznej Puszczy bo miał kilka spraw
do omówienia z Legolasem, więc pewnie nadal tam jest. Jak bardzo chciała znaleźć się teraz obok niego i przytulić się,
zapomnieć o wszystkich złych chwilach i Haldirze.
Haldir, Haldir, Haldir - gdzie tylko ostatnio nie poszła albo nie pomyślała zawsze zjawiał się on. W myślach,
w rozmowie z Lilithin w spacerach. To już naprawdę ją męczyło. Chciała bardzo poznać przyczynę tego dziwnego
zjawiska przecież nie znosiła go tak bardzo.
- Arweno nie bujaj w obłokach bo i tak nie masz do nich daleko.
- Przepraszam zamyśliłam się. co masz tak grobową minę coś się stało.?
- Nie nic wielkiego choć pewnie to co powiem zabrzmi bardzo złowrogo. Haldir proponuje Ci "wycieczkę" do
urokliwych zakątków. Podobno ma tam sprawdzić straże i chce Ci przy okazji pokazać okolice.
- Brzmi to trochę podejrzanie i naciągane trochę ale dobrze powiedz mu że pojadę niech powie tylko gdzie i o której.
- Dobrze.
Wyszła cicho z pokoju i zostawiła ją znowu wraz z myślami. No i znowu myślała o nim bo bardzo ją ciekawiło
co też się stało że zaproponował jej wspólny wyjazd. Spodobać mu się nie mogła, raczej nie chce zakopać toporu
wojennego no chyba że zechce ją gdzieś zostawić na pastwę losu. Po dłuższym zastanowieniu zaczęła przychylać się ku
ostatniej wersji.
****
Poranek był mglisty i chłodny. Rosa osiadła na delikatnych źdźbłach trawy. Było jeszcze stosunkowo cicho. Jedynie strażnicy
chodzili pomiędzy talanami szykując się do zmiany wart. Miała nadzieję że dzień będzie udany. Lilithin przekazała jej że
miała to być wyprawa kilku dniowa wiec spakowała trochę ubrań do jazdy konnej i owoce. Resztę miał zabrać ze sobą
Haldir. Weszła do stajni by przygotować konia i stanęła tak nagle jak weszła. Tyłem do wejścia stał Haldir oporządzając
swojego konia. Obok stał jej wierzchowiec przygotowany już do jazdy. Zdziwiło ją nie to że już tu był choć przyszła dużo
przed czasem, ale to że przygotował jej konia. Liczyła się z tym że przyjdzie i sama będzie musiała wszystko przygotować,
a tu taka niespodzianka na powitanie. Była naprawdę ciekawa co mu się stało. Az musiała się powstrzymać przed podziękowaniem.
Jedyne na co sobie pozwoliła to lekko kąśliwy uśmiech i to wszystko.
Całe przedpołudnie jechali nie zatrzymując się nigdzie po drodze. Cały czas też podziwiała jego plecy i łuk tak pięknie rzeźbiony.
Do późnego popołudnia minęli trzy strażnice i coraz bardziej oddalali się na zachód. Nie miała pojęcia gdzie jechali ani jak długo będą
jeszcze jechali. Wolała wsłuchiwać się w odgłosy lasu niż jego głos.
Zatrzymali się dopiero późnym wieczorem gdy na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Arwena zajęła się przygotowaniem
posiłku a Haldir udał się na poszukiwanie drewna na opał. Położyli się spać w ciszy i tak też rano wstali.
Dzień zapowiadał się bardzo uroczo, znowu w milczeniu i odosobnieniu. Jednak musiała przyznać że krajobraz był
naprawdę piękny i godny poświęcenia. Cieszyła się nawet z tego że Haldir zechciał ją ze sobą zabrać. Było po prostu
wspaniale. Drzewa mieniące się różnymi odcieniami, białe kwiaty w trawie, słońce rozświetlające mroki drzew.
Wszystko sprawiało że czuła się tu dobrze nawet nie tak bardzo doskwierał jej brak rozmowy.
Wydawało się że cały dzień będzie obfitował w spokój i relaks jednak las miał inne zamiary względem nich.
Zbliżało się południe, słońce świeciło wysoko na niebie rozgrzewając powietrze. Jechali wąskim wąwozem otoczonym wysokimi
skałami zwieńczonymi drzewami i krzewami. Było w nim bardzo ciasno i mroczno, i nawet konie nie chciały wjeżdżać
jakby przeczuwając zbliżającą się katastrofę. Haldir jechał jak zwykle przodem wskazując drogę, Arwena jechała zaraz za nim
bo nadal dręczyły ją dziwne przeczucia. Miała tylko nadzieję że może się myli albo cos sobie ubzdurała. Jednak narastający strach
koni pogłębiał tylko jej niepewność. Nagle poczuła na twarzy ciężkie krople deszczu. Wydawało się to bardzo dziwne
zwłaszcza że niebo było bezchmurne i nic nie zapowiadało ulewy. Jednak z każdą chwilą deszcz stawał się coraz to bardziej
większy aż przerodził się w wielką burzę. Niebo jakby na czyjeś zawołanie spochmurniało i zerwał się silny wiatr.
Dalsze zdarzenia potoczyły się bardzo szybko. Gdzieś w drzewo znajdujące się na szczycie skał uderzył piorun. Rozdzielone
na pół zaczęło się zsuwać w dół zbocza pociągając za sobą lawinę kamieni. Huk stał się wręcz niemożliwy do przekrzyczenia,
a konie w całym tym zamieszaniu zaczęły biec w stronę wylotu wąwozu. Zobaczyła strach w oczach Hardira gdy oglądnął
się aby zobaczyć czy radzi sobie z koniem. jemu szło trochę gorzej, a i to nie było jeszcze tak straszne. Jedna z większych
gałęzi wylądowała dokładnie pod kopytami jego konia. Wszystko stało się tak szybko. Koń zarżał głośno stając dęba, Haldri
znalazł się nagle w dość niewygodnej pozycji. W chwilę potem leżał nieprzytomny na ziemi z rozciętą głową. Podjechała szybko
do niego i zsiadła z konia zabierając to co mogło by się jej przydać. Konia puściła wolno, aby mógł w spokoju dołączyć do
drugiego.
****
Rana nie wyglądała najlepiej. Spadając z konia uderzył głową o ostrą krawędzi kamienia. Od skroni w poprzek głowy
biegła długa rana. Krew pomimo jej starań ciągle płynęła zakrwawiając jej koszulę. Była bezradna tu pośrodku skał,
w deszczu i przy mocnym wietrze. Potrzebowała zimnej wody i miękkiej trawy gdzie mogłaby go położyć. Po kilku próbach
przywołania konia w końcu udało jej się wciągnąć go z powrotem do wąwozu. Z wielkim trudem ułożyła Haldira na jego
grzbiecie i podążyła w kierunku najbliższego wyjścia z wąwozu. Stan rannego z każdym momentem stawał się coraz
cięższy. Zastanawiała się czy uda jej się w jakikolwiek sposób zatamować to krwawienie. Wiedziała że każdy nieuważny
krok konia mógł tyko pogorszyć cała sytuację.
W niedużej odległości od wąwozu znalazła niedużą polanę z wysokim smukłym drzewem pośrodku. Najbliższe drzewa
były tak splecione ze sobą że tworzyły coś na podobieństwo małej groty. Deszcz na szczęście przestał już padać,
a i niebo też się przejaśniło. Oba konie stały spokojnie niedaleko skubiąc soczystą trawę. Jednak Arwena nie zastanawiała
się teraz nad tym co też one robią. Miała większy problem, w dodatku Haldir był cały czas nieprzytomny i obawiała się
że tak szybko nie odzyska przytomności. Po długiej i męczącej próbie zatamowania krwawienia udało jej się tak opatrzyć
rannego że krwotok powoli ustawał. Gdy rozwiązała jeden problem pojawił się kolejny. Haldir z powodu dużej utraty
krwi zaczął mieć dreszcze.
- To juz jest całkowicie niesprawiedliwe. Nie dość że się do siebie nie odzywamy to teraz muszę mu jeszcze ratować
życie a potem mi jeszcze powie że nie potrzebnie. Co to za................
Chodziła w obrębie polany zbierając drewno które nadawałoby się na ognisko. Mogła tylko mieć nadzieję że jest na
tyle silny aby poradzić sobie z całą sytuacją.
Późnym wieczorem kiedy pierwsze gwiazdy wschodziły na nieboskłon szykowała się do snu. Drewna miała na tyle aby
podtrzymać ogień przez całą noc. Haldira otuliła pledem z jego konia i suchymi koszulami. Z pełnym optymizmem zasypiała
wierząc że gdy rano się obudzi Haldri będzie już przytomny.
Obudziło ją ciche rżenie konia który właśnie stanął nad jej głową. Ognisko powoli dogasało jednak po chwili rozpaliło się
na nowo. Jej uroczy pacjent był dalej nieprzytomny, jednak rana wyglądała juz trochę lepiej niż w dniu poprzednim.
Mogła mieć tyko nadzieje że szybko odzyska przytomność.
w okolicy znajdowało się malutkie źródełko z którego mogła brać zimną wodę na okłady. Znalazła także świeże jagody,
i jeszcze kilka innych przydatnych rzeczy. Całe przedpołudnie spędziła na poszukiwaniu odpowiedniego ziela
które mogło mu trochę pomódz jednak nic nie znalazła. Popołudniem wyruszyła w głąb lasu aby nazbierać
drewna na nocne ognisko. Szła długo nie zwracając zbytnio uwagi jak idzie i gdzie. W pewnej chwili usłyszała
ciche trzaśniecie łamanej gałązki a po chwili wyraźny głos.
- Stój kto idzie?
- Zależy kto pyta. - Nie miała zamiaru od razu przyznać się nieznajomemu kim jest. W dodatku nikogo nie widziała.
- Jestem strażnikiem, pilnuje granic, więc lepiej mów szybko kim jesteś i co tu robisz albo uznamy Cię za wroga.
Uśmiechnęła się sama do siebie ze szczęścia. Wreszcie nie była sama a i odnalazła kogoś kto mógł jej pomódz.
- Jestem Arwena, przebywam z wizytą u Pani Gandarieli.
- Tak więc nie jesteś wrogiem.
W chwilę później znalazło się koło niej trzech wysokich elfów, ubranych w typowy strój strażnika. Odłożyli łuki i stali
się trochę bardziej dostępni.
- Co tutaj robisz sama, to nie jest najbezpieczniejsza okolica dla kobiety, zwłaszcza, że zbliża się noc.
- W zasadzie nie jestem tu sama. Podróżuje w towarzystwie Waszego dowódcy jak sądzie - Haldira. Niestety
miał dość niemiły wypadek podczas ostatniej nagłej burzy i jest teraz nieprzytomny. Wyruszyłam oby nazbierać
drewna na opał.
Ta informacja spowodowała małe poruszenie wśród strażników. Chwile cicho między sobą rozmawiali, po czym przemówił
najwyższy z nich.
- Tak więc podróżujesz w dobrym towarzystwie. Zaprowadź nas do niego. Miejmy nadzieję, że jego stan nie jest
tak bardzo poważny. Przeniesiemy go do naszej strażnicy tam postaramy się coś wymyślić. Oczywiście pojedziesz
z nami, bo nie możesz tutaj zostać sama.
- Dobrze więc chodźcie.
Arwena zaprowadziła ich na polanę gdzie pozostawiła Haldira wraz z końmi. Wszystko wyglądało tak spokojnie.
Haldir leżał pod szerokimi gałęziami które przesłaniały mu słońce, konie dreptały obok skubiąc trawę.
Chwilę zabrało jej spakowanie wszystkich rzeczy swoich i Haldira i mogli ruszać w drogę. Wiedziała że tu na tej polanie
pozostawiła coś ważnego i coś bardzo ważnego na niej zaszło. Nie wiedziała jeszcze tylko co to takiego.
****
Obudziła się pośrodku nocy słysząc szum wiatru. Nie potrafiła przestać myśleć o tym co zaszło
i jak się cała ta sytuacja potoczy. Wstała i udała się do pomieszczenia gdzie leżał Haldir.
nadal był nieprzytomny choć zaraz po przybyciu podali mu odpowiednie zioła. Teraz faktycznie mogli czekać i mieć
nadzieję nic więcej. W całej strażnicy nie było nikogo za wyjątkiem Haldira i niej. Marco, Held i Logren udali się
na patrol pozostawiając ich samych. Podeszła do jego łoża i usiadła przy nim. Gdy przyglądnęła
mu się z uwagą i spokojem dostrzegła, że ma naprawdę piękne rysy i jakże bardzo delikatne, ale tyko kiedy
był spokojny. Wstała i wzięła kolejną porcję ziół aby mu podać. Chciała aby się już obudził i zaczął
ją denerwować tym swoim milczeniem. Tak naprawdę winiła się trochę za to co stało się w wąwozie
i, że nadał się do siebie nie odzywają. Jej głupia upartość już nieraz miała złe konsekwencje dla innych
ludzi. I to zawsze ona był przyczyną różnych wypadków. Chciała tylko aby się obudził, aby.......
***
Gdy powoli wybudzał się z dziwnego snu próbował uświadomić sobie co się stało. Pamiętał tyko duży
konar spadający w jego kierunku i dzikie rżenie konia. Potem była już tylko pustka. Choć wydawało
mu się ze raz się na chwile przebudził i widział wtedy jakąś kobietę która dokładała drwa do ognia.
Reszta była dla niego tajemnicą. Rozejrzał się po pomieszczeniu i od razu się zorientował gdzie jest.
zastanawiał się tyko jakim cudem tu dotarł skoro mieli jeszcze trochę do przejechania, a przecież był nieprzytomny.
Arwena to musiała być ona bo nie widział innej możliwości. Zerknął na kobietę koło jego łóżka. Siedziała na podłodze
wsparta na jego posłaniu i spała. Po raz pierwszy miał okazje przyglądnąć jej się dokładnie. Jej równomierne rysy
zachwyciły by każdego, piękne czarne włosy zakrywały jej ramiona, usta delikatnie ściśnięte ale jakże piękne.
Musiał się przyznać sam przed sobą że podobała mu się co nie było najlepszym objawem. Pociągało go coś
w tej kobiecie tyko nie był w stanie sprecyzować co to takiego było. Może jej upartość i chęć dokuczenia mu,
a może to było coś innego. w każdym razie po raz pierwszy musiał się sam przed sobą przyznać zwrócił uwagę
na kobietę. Pochylił się i ucałował ją delikatnie w policzek.
****
- No nareszcie wstałeś, a już mieliśmy słać po Panią Gandariele. Jak się czujesz?/
- Powiedzmy że dobrze zważywszy na okoliczności i to że nie wiem co się stało.
- W najprostszym skrócie miałeś bliskie spotkanie z kamieniem. Będzie mała blizna ale dobrze że nic więcej.
Zapewne dzięki Arwenie żyjesz. Opiekowała się Tobą, wywiozła z wąwozu na pobliska polanę. Znaleźliśmy
ją gdy zbierała drewno na opał. Miałeś wyjątkowe szczęście bo inaczej tego nie da się nazwać.
- Myślę że tak choć zawdzięczać jej życie to nie jest najbardziej chlubna rzecz. Zresztą zobaczymy jeszcze
jak będzie. Poczekam aż się obudzi. Potem będzie trzeba podziękować. A to już nie będzie takie proste.
- Czemu przecież uratowała Ci życie.
- Tak ale nie mieliśmy najlepszego początku naszej znajomości, w dodatku się do siebie nie odzywamy więc to juz
może wam dać niejako troche światła na to jak wygląda nasza znajomość.
- Cóż zawsze muszą być te pierwsze kroki w kierunku jedności.
- Tak tyko właśnie boje się tej jedności.
Poszedł z powrotem do pokoju. Arwena dalej spała wsparta na jego łóżku. Wyglądała jak malutka, zagubiona
elfka ufna na każde skinienie. Podniósł ją i położył na swoim łóżku. Należało jej się odrobinę snu. Przecież
zawdzięczał jej trochę więc nie mógł być tak nieczuły.
Popatrzyła na niego z uśmiechem na ustach i zaraz zasnęła. Nawet nie zdążył powiedzieć dziękuje. Ale wierzył
że i na to przyjdzie czas.
****
Ranek był piękny, cichy i słoneczny. Byli tyko we dwoje bo reszta była na porannym patrolu. Przesiedział
całą noc patrząc na nią i zastanawiając się nad całą zaistniała sytuacją. Był jej winien duże przeprosiny
za swoje zachowanie w czasie pierwszego spotkania. Był wtedy bardzo niemiły a nawet bardziej niż
niemiły. Potraktował ją odgórnie tak jakby była zwykłą elfką która weszła mu w drogę. I rzeczywiście
musiał się sam przed sobą przyznać że na początku tak było. Przydział jaki dostał od Gandarieli bardzo
mu nie pasował ani mu się też nie podobał. Był zły że przydzieliła mu ochocone jakiejś tam...
Co innego gdyby to był mężczyzna. A tak musiał zrezygnować ze swoich planów, nocy spędzonych
z ukochanym. Jednak kiedy ją zobaczył coś w nim pękło. Oto była jak gwiazda pośrodku pochmurnej nocy.
Jej uśmiech rozpromieniał każdego, mówiła szczerze i ze szczerością w oczach słuchała. Była wręcz ideałem
kobiety. Może właśnie to go tak zirytowało. Może po prostu odkrył że oto jest na tym świecie taka elfka
która potrafi mu odrobinę zakręcić w głowie. Może właśnie stąd się wziął ten ton i sposób podejścia do niej.
Śnił czasem że jest inaczej, o wspólnych wyprawach i rozmowach na dłuższą chwilę. Jednak to cały czas
były tyko sny i marzenia. Miał swój honor i jak obiecał się nie odzywać to tego nie zrobi. A teraz oto nadszedł moment
kiedy trzeba przełamać swoją dumę i podziękować. O jak bardzo pragnął usłyszeć jej słodki głos.
- Witaj Haldirze widzę że już się lepiej czujesz. Cieszę się z tego powodu.
Jej cichy słodki głos wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał w jej stronę i ujrzał najpiękniejsze oczy i uśmiech.
Chciał podejść i przytulić się do niej nie mówiąc nic. Jednak coś go trzymało w miejscu .Czyżby znowu
duma.?
- Dziękuje za ocalenie życia. Marco mówił że gdyby nie Twoja pomoc pewnie bym nie przeżył.
Przepraszam za to że sprawiłem Ci tyle trudności i kłopotu. Nie powinnaś się była opiekować mną to do mnie
należy pilnowanie aby to Tobie nic się nie stało. Tak więc jeszcze raz dziękuję.
- Naprawdę nie ma za co. Robiłam to co musiałam.
- Tak ale nie musiałaś siedzieć przy moim łóżku całą noc.
Uśmiechnął się do niej aby podkreślić to jak bardzo było to urocze zachowanie z jej strony.
- Cóż nudziło mi się odrobinę w nocy, a i taki nawyk już mam teraz.
- Mam nadzieję że niedługo zniknie bo raczej trudno by Ci było siedzieć co noc przy mnie i pilnować mojego snu.
Nastała cisza. Arwena nic nie odpowiedziała, a on zastanawiał się czy przypadkiem nic złego nie powiedział.
Był jednak zadowolony z tego że chociaż rozmawiają bez żadnych dogryzań i innych takich. Wreszcie mógł
być sobą i cieszyć się z rozmowy z nią.
- Niemniej jednak dziękuję raz jeszcze. No i przepraszam za moje zachowanie w stosunku do Ciebie.
Stała patrząc na niego nie mogąc uwierzyć w to co właśnie powiedział. Była bardzo zdziwiona i to było widać.
Haldir zastanawiał się czy przypadkiem nie powiedział czegoś głupiego. Jednak ona powoli uśmiechnęła się do niego
i powiedziała słowa które bardzo go rozbawiły choć zaczął się zastanawiać czy nie są przez przypadek prawdą.
- Nie wiem czy to przez upadek czy może coś innego ale musze przyznać że przeprosiny zostają przyjęte i że
teraz bardziej mi się podobasz z takim podejściem. Ja też przepraszam za niemiłe potraktowanie czasem taka jestem.
- Mam nadzieję że nie zawsze.
Teraz już zupełnie stała osłupiała i patrzyła na niego niewiedzą co powiedzieć. Zresztą sam sobie się dziwił
że potrafił jej coś takiego wyznać.
- Zresztą już nieważne będziemy chyba szykowali się do drogi jeśli masz oczywiście ochotę na dalszą wyprawę.
- Ależ oczywiście tyko obiecaj że nic tym razem już na Ciebie nie spadnie ani Ty na nic.
- Ja obiecuje choć nie wiem co planują jeszcze te okolice. W takim razie wyjedziemy jeszcze przed południem.
Może dotrzemy wreszcie do upragnionego miejsca które chciałem Ci pokazać.
- Dobrze w takim razie za chwilę będę gotowa do wyjazdu.
Patrzył w ślad za nią gdy zniknęła pomiędzy drzwiami pokoju i naprawdę zaczynał być coraz bardziej niespokojny tego
co zaczyna się z nim dziać.
Koniec części drugiej.